Czy tłumy w polskich kurortach zagrażają zdrowiu turystów?

Na szczęście tegoroczne wakacje wyglądają na dobry sezon. Pogoda dopisuje, ale nawet bez niej i tak by było tłoczno. Polacy zostali na wypoczynek w kraju. Trzeba się cieszyć, bo polskie kurorty sezon mają wyjątkowo krótki. Czy tłumy na plażach nie powinny jednak budzić więcej refleksji? A może wcale nie ma tłumów jak twierdzi burmistrz Władysławowa. I czy sytuacja rodzi zagrożenie dla turystów?

Każdy kto odwiedził w czasie wakacji miejscowości wypoczynkowe w zasadzie może powiedzieć tylko jedno: koronawirusa nie widać. Tłumnie Polacy ruszyli i w góry, i nad morze. Ostatnie kilkanaście dni to spory tłok wszędzie: popularnych dużych kurortach jak Międzydroje, Mielno, Władysławowo, Karpacz, Zakopane, nawet w uzdrowiskowej, mniej popularnej Muszynie.

Dobry sezon cieszy, bo kurorty żyją z turystów. Szczególnie, że tegoroczny sezon nie zaczął się w maju i czerwcu jak w ostatnich latach, tylko de facto dopiero od połowy lipca. Jednak czy wszystko aby nie zaczyna się wymykać spod kontroli?

Zdjęcie jest „nieobiektywne”
Wszyscy już chyba słyszeli o dyskusji jaka rozgorzała wokół zdjęcia z Władysławowa. Fotograf Kacper Kowalski (trzykrotny laureat World Press Photo, dziewięć razy otrzymał nagrody Grand Press Photo) wykonał w sobotę 1 sierpnia zdjęcie plaży w popularnym Władku. Ujęcie zostało wykonane z paralotni od strony Chłapowa. Fotografia zatłoczonej do granic możliwości plaży obiegła internet. Przez sieć i media przelała się fala dyskusji. Zdjęcie doczekało się nawet analizy technicznej.

I wywołało nerwową reakcję burmistrza kurortu. Roman Krużel zarzucił fotografowi brak obiektywizmu. - Jest to bardzo nieobiektywny obraz sezonu letniego 2020. Zdjęcie wykonane z takiej wysokości w bardzo nieobiektywny sposób oddaje liczbę turystów, którzy przebywają w tym roku we Władysławowie. Dzień później po wykonaniu tego zdjęcia Gmina Władysławowo wykonała z drona swoje zdjęcia wiele bardziej obiektywne, ponieważ pokazujące z góry, a nie z boku plażę we Władysławowie, gdzie ewidentnie są widoczne dystanse między parawanami mówił serwisowi Plejada.pl burmistrz Władysławowa.



Ale... No właśnie, ale o którym nikt nie mówi! A jak wiadomo „ale” robi wielką różnicę. Oburzające jest to, że burmistrz zarzuca dziennikarzowi stronniczość i nierzetelność, a sam mija się z prawdą. Bowiem fotograf pokazał zdjęcie plaży zachodniej, a burmistrz argumentując, że nie ma tłumu pokazuje zdjęcie zrobione z droga, ale na plaży wschodniej. Jaka jest różnica? Ano duża! Podobnie jak w większości polskich kurortów we Władku są dwie plaże (przedzielone portem). Jedna główna, chętnie uczęszczana bo widzie do niej główny deptak i inne uliczki w kurorcie. W przypadku Władysławowa jest to plaża zachodnia. Na niej od zawsze jest ścisk. I właśnie to tę plażę pokazał fotograf na wywołującym falę komentarzy zdjęciu.

Tymczasem burmistrz Władysławowa Roman Kużel twierdzi, ze tłumów nie ma i na dowód pokazuje zdjęcia również zrobione dronem, ale…. na plaży wschodniej. To część wybrzeża położona na wschód od portu, za stocznią i budynkami spółki Energobaltic. I właściwie to już jest plaża w Chałupach, zejście nr 1. Ta plaża w sezonie zawsze jest mało zaludniona, a po sezonie zupełnie pusta.

Nie chodzi o piętnowanie kurortów. Polskie kurorty są fantastyczne! Niech ludzie przyjeżdżają wypoczywają, a lokalne biznesy niech kwitną. Nic też dziwnego, że władze kurortów i lokalni przedsiębiorcy dążą do tego, by przyciągnąć rzesze turystów – nawet w czasach COVID-19. Pytanie jednak czy zakłamywanie rzeczywistości, atakowanie fotografa i mediów za opisy i zdjęcia pokazujące rzeczywistość to dobry kierunek? Chyba czasy malowania trawy na zielono mamy już za sobą? Szczególnie w dobie social mediów, kiedy obraz rzeczywistego świata przedstawiają nie tylko media, ale może to robić – i często robi - każdy przeciętny Kowalski na sowim koncie na Facebooku czy Instagramie. Politykom na różnych szczeblach władzy wydaje się chyba jednak, że nadal mogą kreować rzeczywistość według własnego punktu widzenia i celów. 

Jeszcze nie jest za późno

Jak więc wygląda sytuacja, i czy polskie kurorty mogą cokolwiek zrobić z rosnącym poziomem zagrożenia epidemiologicznego?

1. Fakt, że nad tłumem nie da się zapanować jest oczywisty, można to było przewidzieć. W sumie pisaliśmy o tym już w kwietniu.

2. Czy polskie kurorty mogły się przygotować na bezpieczniejsze przyjęcie tłumów? I tak, i nie. Mam wrażenie, że samorządowcy do ostatniej chwili czekali na to co powie im rząd, jak mają postępować. A rząd odpowiedzialność zrzucił na samorządy. Na poziomie władz rządowych wydano jedynie ogólne wytyczne sanitarne, ale takie dość oczywiste. Niewiele to pomogło samorządom.

3. Faktem jest, że samorządowcy debatowali jak przygotować się do sezonu. Odbyło się kilka spotkań w grupie burmistrzów, prezydentów i wójtów gmin nadbałtyckich. Każdy z kurortów starał się też wdrażać różne rozwiązania na własną rękę. Aktywnie w planowanie działań na pewno włączyły się Mielno, Kołobrzeg, Darłówek, Międzyzdroje, Ustka, Szczyrk, Zakopane.

4. A jak samorządy mogły się przygotować na tłumy media i prawnicy podpowiadali już w maju 2020 r. 

5. Oczywistym – przynajmniej dla mnie – było również to, że najbardziej narażone na trudności są te kurorty, które mają krótkie plaże i kilka dosłownie zejść jak właśnie Władysławowo, Stegna, Łeba, Rowy, Dębki. Tam gdzie plaże są długie i szerokie w Helu czy na całym Półwyspie Helskim, Świnoujściu, Międzyzdrojach, Kołobrzegu wiadomo było, że ruch na plaży rozłoży się na odcinku kilkuset metrów czy nawet kilku kilometrów, więc bezpiecznie z punktu widzenia turystów.

6. Czy kurorty przygotowały się na tłumy? Odpowiedź jest trudna. Mam jednak wrażenie, że ograniczono się do kompletnie nieskutecznych i banalnych metod. Bo jak inaczej nazwać chwalenie się tym, że wydrukowano plakaty i ulotki z zasadami bezpieczeństwa, które rozdawane są turystom, albo ….leżą w informacji turystycznej! Który turysta wchodzi do informacji turystycznej po ulotkę, by zobaczyć jak postępować w czasach koronawirusa?! No ale zawsze można powiedzieć: coś robiliśmy. A że to w zasadzie pieniądze wyrzucone w błoto? Kogo to interesuje, skoro publiczne to i wydaje się lekką ręką.

7. Co jeszcze się pojawiło: w Ustce przy głównej promenadzie wzdłuż molo ustawiono mobilne umywalki do mycia rąk. We Władysławowie jak informował burmistrz stoją dystrybutory do odkażania rąk. A w Międzyzdrojach utworzono sektory – choć w ilości raczej symbolicznej i bardziej przypominającej akcję marketingową niż na serio planowane działania pomagające w separacji turystów. Jeśli znacie więcej pozytwnych przykładów chętnie je opiszemy, dajcie znać na: redakcja@inwestycjewkurortach.pl 

8. Czy można było zrobić coś więcej? Tak. Pomysłów na rozładowanie tłumów jest mnóstwo.

  • Zaczynając do prostych metod jak sektorowanie plaży i kierowanie ruchem. Tak jak to się dzieje na dużych masowych wydarzeniach.
  • Informowanie turystów o tym, że inne są inne zejścia na plaże, a nie tylko 1-2 główne. Tak, tak turystom trzeba to uświadomić, choć wydaje się to banalne. Większość podąża za tłumem, i wchodzi na plaże tym głównym zejściem. Jak można informować? – choćby puszczając na przejazd przez kurort auto z głośnikiem informującym o tym gdzie na plaży panuje mniejszy tłum.
  • W lokalnych smażalniach, restauracjach, barach i sklepach oraz miejscach noclegowych można było wywiesić mapki pokazującej plan zejść na plażę z dokładnym ich umiejscowieniem.
  • Pomoc w dotarciu na dalsze odcinki plaży, np. na plażę zachodnią w Kołobrzegu – czyli tę mniej popularną, na plaże wschodnią w Świnoujściu – dokładnie tak samo, mało popularną itd. Jak można pomóc? Organizując busy, tak jak robi się do od lat we włoskich, szwajcarskich czy słowackich kurortach, gdzie turystów z nartami pod wyciągi rozwożą publiczne busiki. To dlaczego na tych mało popularnych odcinkach plaży jest niewielu turystów jest oczywisty – mają daleko, i trudno im tam dojść, w efekcie jak we Władysławowie wszyscy „wylewają” się na plażę zejściem nr 5 czy 9.
  • Wrażenie, ze polskie miejscowości nadmorskie nie do końca dobrze przygotowały się na tłumy, i nie bardzo potrafią tym tłumem zarządzać nasuwa się też kiedy spojrzymy na to co dzieje się w państwach typowo turystycznych, choćby w Hiszpanii. Tam do kontrolowania ruchu i bezpieczeństwa „zaprzęgnięto”:
    • Drony (plaża Cullera w Walencji czy na wyspie Fuerteventura w archipelagu Wysp Kanaryjskich)
    • Czujniki, kamery internetowe, aplikacje mobilne i kontrolę dostępu. W mieście Salou w Katalonii wejścia na plaże i ruch kontrolowany jest jak na ulicy – za pomocą sygnalizacji świetlnej. Przepustowość plaż jest kontrolowana w czasie rzeczywistym za pomocą czujników, raportują i ustalają wyświetlanie koloru. Kiedy jest bezpiecznie pali się światło zielone, kiedy ruch jest zbyt duży – sygnalizacja wskazuje na to czerwonym kolorem. Kolor i bezpieczeństwo plażowania turyści mogą sprawdzić w aplikacji, nie muszą udawać się na miejsce.
    • Oprócz zwykłych ratowników na plażach pojawili się postać kontrolerzy i osoby odpowiedzialne za informowanie turystów.

U nas drukowano ulotki…

 

Można też odrealniać rzeczywistość. Ale nie wtedy, gdy chodzi o bezpieczeństwo turystów. Połowa sezonu to chyba dobry moment na to, by powiedzieć sobie otwarcie – w wielu miejscach na Bałtykiem są tłumy, podnosi to poziom ewentualnych zachorowań. Jest jeszcze czas, by reagować, warto nie przegapić tego momentu. A zamiast drukować plakaty i ulotki podjąć realne działania.

Szczególnie, że przebywanie na świeżym powietrzu oraz kąpiele w wodzie same z siebie jak wskazują eksperci w tym WHO przy zachowaniu odległości i bez zbytniej ekspozycji na innych jest bezpieczne. Wskazują na to również badania przeprowadzone przez hiszpańskich naukowców z największej instytucji w tym kraju zajmującej się badaniami naukowo-technicznymi, czyli Wyższej Rady Badań Naukowych (CSIC). Badania pod kierunkiem Joan Grimalt z Institut de Diagnòstic Ambiental i Estudis de l'Aigua w Barcelonie wykazały, że chodzenie na plażę lub basen, nawet wypicie drinka w barze na plaży, może być całkiem bezpieczne – pod warunkiem zachowania zaleceń epidemiologicznych. Dodatkowo udowodniono eksperymentalnie, że sól morska dezaktywuje lub niszczy wirusa. Dochodzi do tego podobnie jak w przypadku przestrzeni otwartej w wyniku rozcieńczanie wirusa w wodzie, co zmniejsza jego zdolność infekowania do minimum.

A co robią Hiszpanie, gdy jest za tłoczno? Ze względów bezpieczeństwa zamykają plaże. Oby u nas nie trzeba było!

Opracowanie: Marlena Kosiura, analityk kurortów i uzdrowisk

 

 

Bądź na bieżąco z naszymi najciekawszymi artykułami!
Kliknij Obserwuj w Google News!

Obserwuj nas w Google News
Copyright

Stawiamy na jakościowe, autorskie i rzetelne treści. Nie kopiujemy tekstów od innych, nie kredniemy treści z zagranicznych portali. Uszanuj naszą pracę autorską i czas poświęcony na przygotowanie materiałów. Jeśli zależy ci na zacytowaniu fragmentu lub podaniu przytoczonych przez nas danych - prosimy podaj źródło: portal InwestycjewKurortach.pl